Miłość do zwierząt jest ściśle związana z dobrocią charakteru
i można śmiało powiedzieć,
że ci, którzy są okrutni wobec zwierząt,
nie mogą być dobrymi ludźmi.
(Arthur Schopenhauer)
Od jakiegoś czasu obserwuję dzikie zwierzęta bo jest to ogromna przyjemność i niezwykłe doświadczenie... Na początku robiłam to jedynie w czasie spacerów po lesie... Takie odkrywcze podglądnie, fotografowanie zwierząt dostarczało mi niezapomnianych, fascynujących odczuć i wrażeń... Pewnego sierpniowego dnia, a było to jedenaście lat temu, na łące pojawiło się trzy a może czteromiesięczne sarniątko... Z obserwacji przez okno zauważaliśmy, że obok niego nie pojawia się matka... Ono przez kilka miesięcy samotnie błąkało się po łące... Zbliżała się zima, sarniątko nie odchodziło do lasu... Gdy spadły śniegi zaczęliśmy je dokarmiać... Ścinaliśmy gałęzie sosen, zostawialiśmy jabłka, ziemniaki i marchewki...
Sarna rosła i została nazwana Basią... Podobno sarny są zwierzętami, które nie oddalają się od raz obranego terenu... Basia, od czasu do czasu wędrowała do lasu i znowu wracała a później corocznie rodziły się jej dzieci... Dopadały ją też nieszczęścia... Raz wpadła w sidła i miała wyrwaną tylną nogę (cewkę) innym razem wnyki ucięły jej nogę powyżej racicy... Długo dochodziła do siebie ale jakoś wychodziła z tych kłopotów, a my cały czas trzymaliśmy za nią kciuki... Był czas, że została pogryziona przez psa myśliwskiego, który nawet wygryzł jej ogonek... W ubiegłym roku urodziła sarenkę, która rosła i cały czas jej towarzyszyła... W maju tego roku, kolejny raz Basię zaatakowały psy... Była bardzo mocno pogryziona... Następnego poranka już się nie pojawiła... My zaś nie mieliśmy odwagi aby przeszukać całą łąkę... Jej córka też gdzieś zniknęła...
Któregoś czerwcowego dnia "córka" sarny Basi pojawiła się ze swoimi maleńkimi dziećmi... Rzadko je widzieliśmy bo trawy z każdym dniem były coraz wyższe i gęstniejsze... Dokładnie tydzień temu, w piątek około godziny 19,40 na sporym kawałku wykoszonej łąki (ze względu na bezpieczeństwo pożarowe) pojawiła się sarna ze swoimi koźlętami... Te maluchy dosłownie szalały: skakały, biegały, goniły się... One były w swoim żywiole, a ich matka piła wodę, która jest wystawiana dla ptactwa... Ucieszył nas ten widok...
W sobotę następnego dnia wśród traw zauważyłam sarnią parę... Było kilka minut przed godziną 6,00 rano... W pierwszej chwili sądziłam, że do naszej sarny dołączył kozioł... Penetrowałam łąkę przez lornetkę... W pewnym momencie, hen, daleko wypatrzyłam naszą sarnę z koziołkami...
Łąka jest ogromna... Przypuszczałam, że zwierzęta nie będą sobie wchodzić w paradę... Nic bardziej mylnego... Nowa sarnia para zaanektowała łąkę dla siebie bo mają okres godowy... Widoczne jest, że ruja jest okresem wielkiego ożywienia w wśród tych zwierząt... Samiec jak oszalały goni za rujną samicą, która wydaje się też być zazdrosna i przegania naszą sarnę z maluchami... Mimo, że lato jest bardzo upalne to jest dla saren najdogodniejsza pora na odbycie zalotów... Zauważyłam, że w czasie rui kozioł jest zawsze z tą jedną kozą...
Mam nadzieję, że cała ta akcja szybko się skończy... Pomimo, że jest to natura to jednak bardzo żal mi naszej sarny i małych koźląt... Prawdopodobnie koza rujna jeszcze przez 3 - 4 dni pozostanie przy koźle... Potem przez niego zostanie porzucona... Po tym czasie kozioł zaczynie interesować się inną rujną kozą i odbędą się następne gody... Mam nadzieję, że już nie będą na naszej łące...
Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozostawione komentarze...
Serdecznie wszystkich pozdrawiam...
You took some beautiful photos of the young deer along with the adults
OdpowiedzUsuńPiękna i smutna jednocześnie historia Basi, ale tak jak napisałaś, taka jest natura. Pięknie udało Ci się zrobić zdjęcia.. Kilka lat temu w naszym sasiedztwie też chodziła sarna z dwójka małych, za rok były tylko dwie. W tym roku widziałam kilka razy samego koziołka. Obrzeża miasta, ciagle się coś buduje a ich teren się kurczy, niestety..
OdpowiedzUsuńMożna by książkę napisać:)))smutne że Basi już niema...Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś "swoje" sarny. Chodzę w miejsca gdzie sarny można spotkać, zwykle z daleka. Raz samotne, to w parach wreszcie w dużej grupie. Zależnie od pory roku. To sympatyczne spotkania. Sarny są płochliwe i długo nie można cieszyć się ich widokiem.
OdpowiedzUsuńThank you for sharing these beautiful photographs :)
OdpowiedzUsuńAll the best Jan
Pocieszne są te młode sarny :)
OdpowiedzUsuńNatura niestety bywa brutalna.
Jakże prawdziwy jest cytat na początku posta. Masz szczęście oglądać z bliska zachowanie tych pięknych zwierząt. Wzruszająca historia Basi. Niestety taka jest natura. Ja kiedyś, gdy nasz ogród był ugorem również miałam okazję obserwować sarnę z dzieckiem ale wokół powstało osiedle domków jednorodzinnych i sarenka nas opuściła. Pozdrawiam serdecznie :):):)
OdpowiedzUsuńWhat beautiful creatures. It must have given you great pleasure to see them.
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam oglądać sarenki, a że mieszkam niedaleko lasku, to często je spotykam :)
OdpowiedzUsuńJaka prawdziwa, niewesoła opowieść Ci wyszła. Pamiętam Basię z Twoich postów...
OdpowiedzUsuńNatura rządzi się swoimi prawami, przedłużenie gatunku to największa rola życia...
Mam nadzieję, że wkrótce sarenka odzyska łąkę.
Pozdrawiam Cię cieplutko.:)
Zrobiła się już historia wielopokoleniowa. Chyba każdy uwielbia oglądać sarenki, ale nie każdy ma możliwość lub czas. Mi się udaje rzadko czasem, gdy jesteśmy w górach lub zimą, gdy przychodzą do zapuszczonego sadu niedaleko nas. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńGreat photos. Deer are always nice to see and photograph. Thanks for the great photos.
OdpowiedzUsuńCudowne te sarenki.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak pisałaś o Basi. Wspaniale, że możesz podglądać sceny z życia saren i że udaje Ci się stworzyć fotorelację na ich temat. Pozdrawiam weekendowo:)))
OdpowiedzUsuńŚledziłam losy Basi u Ciebie, szkoda, że jej nie ma, ale przecież przetrwała w potomstwie. Uwielbiam oglądać Twoje piękne fotografie. Te zwierzęta są przeurocze.
OdpowiedzUsuńUn precioso reportaje, me encantan tus fotografías. Besos.
OdpowiedzUsuńBasia wychodziła już z różnych tarapatów, może i tym razem wydobrzeje i wróci. Była bohaterką wielu Twoich postów.
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam obserwować sarny ale żeby to robić muszę odbyć krótką rowerową przejażdżkę, co regularnie czynię. Nie rozumiem okrucieństwa wobec zwierząt, jakiś czas temu pisałam o mojej próbie uratowania żaby co dobrze pokazuje mój poziom wrażliwości. Moc serdecznych pozdrowień.
Dobre macie serce i pomagacie tym dzikim zwierzętom. One mają już tak mało miejsca dla siebie. Każdy skrawek bezpiecznego miejsca, to dla nich możliwość przeżycia i życia w miarę spokojnie i bezpiecznie.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia kwiatów i sarenek. Biedna ta sarenka Basia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Podglądanie zwierząt może dać nam wiele radości i satysfakcji. Pamiętam Twoją radość z każdego pojawienia się sarenki Basi w Twojej okolicy i zrobiło mi się żal na wieść o jej zniknięciu. Mam nadzieję, że z jej potomstwem "zżyjecie się" równie mocno.
OdpowiedzUsuńSama radość
OdpowiedzUsuńPrzykro że Basi już nie ma, dużo biedactwo przeżyło. Na szczęście są następne pokolenia. Pięknie opisałaś całą historię. Też mam okazję obserwować sarny, czasem całe stado, czasem rodzinę, ale nie potrafię ich tak rozróżniać jak Ty. Pozdrawiam Lusiu i mam nadzieję na następne opowieści ze zwierzętami w roli głównej:)
OdpowiedzUsuń