Podróżujemy by doświadczyć przygody i radości,
uciec od rutyny codziennego życia.
Podróżujemy dla trudów i ekscytujących przeżyć;
by stawić czoła niebezpieczeństwu
będącemu rodzajem wyzwania i obietnicą odpoczynku.
(Pico Iyer)
Spacer po Wiedniu najczęściej rozpoczynam na Stephansplatz, do którego najłatwiej mi dotrzeć metrem linii U1 lub U3... Z hotelu jak zwykle jadę metrem, ale tym razem wysiadam na stacji przy Schwedenplatz... Ta część miasta jest dosyć ciekawa ale bardzo rzadko pojawia się na blogach...
Ze Schwedenplatz do centrum wędrowałam moją ulubioną drogą przez Hafnersteig... Prowadzi ona prosto do Fleischmarkt, gdzie od XVII wieku osiedlali się Grecy i dlatego stała się ona centrum Dzielnicy Greckiej... Kryje ona w sobie mnóstwo ukrytych skarbów... Wiele wąskich, brukowanych uliczek nie zmieniło swojego biegu od czasów średniowiecza... Zaś zakamarki dzielnicy wciąż emanują atmosferą dawno minionych dni...
Dziś znajduje się tutaj kilka trakcyjnych budynków w stylu secesyjnym, takich jak nr 14, wybudowany przez wiedeńskich architektów Franza Olbricht'a i Ferdinanda Dehm'a, którzy praktycznie razem pracowali... Ich budynki odzwierciedlają historyzm, później neobarok z motywami secesyjnymi...
Na Fleischmarkt nr. 11 (Targ Mięsny) obok greckiego kościoła Trójcy Świętej, znajduje się bardzo intersujący budynek Griechenbeisl (Grecka tawerna)... Mieści się tutaj najstarsza wiedeńska restauracja... Pierwsza historyczna wzmianka o istnieniu karczmy (Gasthaus) pochodzi z 1447 roku... Działała pod różnymi nazwami... Lokal na swoich ścianach przechowuje podpisy znanych osób... Wśród gości podobno znaleźli się: L. Beethoven, Mozart, Brahms, Schubert, Mark Twain, Wagner, Johann Strauss II, Luciano Pavarotti'ego, Johnny Cash'a...
Na fasadzie znajduje się drewniana płaskorzeźba dudziarza Drogi Augustinie... W XVII wieku występował tu uliczny śpiewak Marx Augustin znany również jako Markus Augustin... Był częstym gościem tej karczmy... Ze względu na swój niezniszczalny humor, był on bardzo bliski Wiedeńczykom w czasie panującej zarazy... Przychodzi wiosna 1670 roku i przynosi do Wiednia mroczne czasy, wybucha dżuma i pustoszy miasto... W krótkim czasie ginie tysiące ludzi, wielu ucieka, szerzy się rozpacz...
Początkowo Augustinowi udaje się trochę pocieszyć ludzi, przynajmniej na chwilę.... Jednak ludzie zamykają się w domach opłakując swoich bliski lub z obawy przed zarażeniem... Pewnej nocy dudziarz zatacza się pijany po ulicach, upada i zapada w głęboki sen... O świcie budzi się i jest oszołomiony... Nie ma pojęcia gdzie się znajduje... Trzeźwieje i widzi, że wokół znajdują się stosy trupów... Nie może się wydostać, woła o pomoc, ale nikt go nie słyszy... Chwyta za dudy, zaczyna grać i śpiewać... Wygrywa pieśń za pieśnią... W końcu usłyszeli go parafianie, którzy przyszli do kościoła... Zbliżyli się do dołu z zarazą, natychmiast go stamtąd wydostają... Uważają, że to cud... Augustin nie zaraził się, żył długo w doskonałym zdrowiu...
Do dziś Augustin uosabia ducha życia w tym mieście, i to, że nawet najgorszą rzecz można przetrwać z humorem... W dzisiejszej restauracji można spotkać drogiego Augustina... W dole przy wejściu, pod kratą widokową leży figurka dudziarza... Cieszy się, gdy goście rzucają jej monety...
O, ty drogi Augustynie, Augustynie, Augustynie,
O, ty drogi Augustynie, wszystko stracone!
Pieniądze przepadły, dziewczyna przepadła,
Wszystko stracone, Augustynie!
Płaszcz przepadł, personel przepadł,
Augustyn leży w ziemi,
O, ty drogi Augustynie,
wszystko stracone!
Dzisiejszy, trochę niecodzienny spacer prowadzi przez ciche uliczki i zaskakująco piękne zakątki... Po drodze odkrywam wiele słynnych przejść i krytych ścieżek... Wiedeń ma też wiele urokliwych dziedzińców schowanych za fasadami wysokich kamienic...
Z Fleischmarkt podążam w kierunku Singerstraße nr 7... Co pragnę tam zobaczyć? Otóż znajduje się tam Klasztor Zakonu Krzyżackiego... Tak, to ten doskonale nam znany z naszego kraju... Nogi prowadzą mnie brukowanymi uliczkami i sekretnymi zaułkami Starego Miasta... Mam wrażenie, ze miasto w dalszym ciągu śpi, a przecież jest już kilka minut po godzinie ósmej... Zero turystów na ulicach, cisza, spokój... Jedynie niewielkie poruszenie związane z dostawami przy sklepikach, kawiarenkach, barach i kwiaciarniach... Obok takiego miejsca nie mogę przejść obojętnie... Stoję z boku robię kilka zdjęć i ruszam dalej... W końcu docieram na Singerstraße 7...



























Lusiu, uwielbiam Twoje posty o Wiedniu, czuje się w nich Twoje zauroczeniem miastem o którym piszesz. Ale to prawda, że ma ono wielki urok a przy tym jakąś niezwykłą przytulność dzięki takim ślicznym zakątkom pełnym zieleni. Aż się nie chce wierzyć, że tuż obok tętni życie wielkiego miasta. Z wielką przyjemnością przeczytam dalszy ciąg tej relacji - tymczasem przesyłam uściski i pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńI za to kocham Wiedeń! Za tę elegancję, różnorodność, za klimatyczne zaułki, za mnóstwo dekoracyjnych elementów, które trudno dostrzec za pierwszym razem, za urocze knajpki, stworzone w nieoczywistych miejscach. I za wiele innych fantastycznych powodów. I dlatego wracam...
OdpowiedzUsuńSuper spacer. Bardzo ci Lusia za niego dziękuję!
Zabrałaś mnie znów na kolejne piękne wędrowanie po bardzo ciekawych miejscach. Wiedeń jest niesamowity! Wielkie miasto, a kryje w sobie takie cudowne zakątki, pełne spokoju i zieleni. Jestem pod wielkim wrażeniem Twoich opowieści krok po kroku i za to dziękuję.
OdpowiedzUsuńSerdeczności przesyłam :)